BALLADA O KRÓLEWCU

 

zegar ratusza Königsberg oznajmia południe a.d. 1798
procesja dziewcząt w bladych koronkach znaczy drogę
zmartwychwstania pańskiego i chrystusowej pożogi
 
kościoły tętnią wonią późnego gotyku
przeżywając odwieczną gloria pater
z głosem dzwonów wibrujących peanem
na cześć dualizmu
 
Kant smakuje piwo rozcieńczone
a priori formą oglądu i wrażenia
na którego odmętów dnie dojrzewa
agnostyczna wizja fenomenu
 
transcendentny ukryty za rogiem bulwarów podgląda
kobiety chowające bezbronność pod płowym parasolem
lub dorożki zatopione pośród zacienionych katedr
 
herr Immanuel z Platonem pod pachą
skacze pomiędzy płatkami kwiatów
jak przez kałuże metafizycznej otchłani
odgadując nierzeczywiste
 
a lokalni mędrcy zasiadają w tawernach
kołysząc siwymi brodami nad falami wina
niczym bogowie sączą krytykę czystego rozumu
i władzy sądzenia
 
pijany starzec otwiera laską grunt podatny na myśl
niczym faryzeusz bawiąc się słowem jak grzechem innowierców
rzęzi balladę o nierealnym mieście żebrząc o posłuchanie
 
a wieczorna mgła spłynie szeptem brukowych uliczek
naftowe lampy spalą przeszłość dnia
i okiennice czynszowych kamienic pozamykają
dusze do modlitw
 
wtedy samotność stanie się odbiciem prawdy
szumem wydeptanego powietrza po którym
został ślad patrzących oczu
i niewypowiedzianego słowa