PLAC BAWÓŁ

 

Gdy przychodzicie, aby zjawić się przed moim obliczem, któż tego
żądał od was, abyście wydeptywali moje dziedzińce?
 (Ks. Izajasza)
 
 Oto plac Bawół. Czy widzisz bajecznie kolorowe orszaki idące
            niczym na górę Oliwną jak w dniu zagłady Mesjasza?
                  Czy widzisz  biegających po  ulicach  chłopców
                      w jarmułkach, słyszysz handlujących kupców
                        na  rynkach  i  targowych  placach,   głosy
                          czytających w synagogach Torę? Pustka
                                    zawisła  w  bóżnicach  jak  klątwa
                                        nad Syjonem. Pokalane, święte
                                           córy Izraela wznoszą lament
                                                ku niebiosom, padając na
                                                      ziemię   jak przeklęte
                                                        kobiety kananejskie.
                                                                  Ktoś jeszcze
                                                                               gra

 

na
skrzypcach
obwieszczając światu
swój płacz. Z pochyloną
głową ku ziemi, bije się
w   pierś    prosząc   o   litość
i przebaczenie  wygłasza litanię
selichot. Lecz nie wskrzesi tamtych
lat, nie ożywi bliskich   którzy odeszli
pozostawiając za sobą tylko pył pod stopami.
Stary mohel w osłupieniu zamiera i nieruchomieje.
Nad jego głową unosi się tylko jemu słyszalna pieśń
Jiddisz, tak smutna i gorzka jak sól w święto pożegnania.
Oto plac Bawół. Czy widzisz cudownie kolorowe orszaki idące
                      niczym do doliny Judy jak w dniu zmartwychwstania?
                              Czy słyszysz wieczorne modliwty wypowiadane
                                 w siódmy dzień Sabbath? Tak, tutaj mieszka
                                         tylko cisza. Nikt nie powita cię z okien
                                                  okrzykiem Shalom, nie pozdrowi
                                                       tradycyjnym mazal tow, ani
                                                          nie zawoła mame, tate...
                                                                 Aniołowie   dmą   już
                                                                    w baranie   trąby i
                                                                       otwierają siódmą
                                                                                   pieczęć
                                                                                         jak

 

w
dniu
Armagedon. I oto
stoisz samotnie na placu
z podpisanym cyrografem jak
z wilczym biletem exodusu niczym
cherem, który za srebrniki wydał na
ofiarę całopalną zastępy braci i sióstr.
Jesteś jak ci obcy ludzie o twarzach golema,
którzy w wykrzywionych cynicznych półuśmiechach
całują   ściany   umarłych domów  i  zdają się pytać:
Czyżbym ja,   Rabbi?    Tylko gdzieś  na  dnie  sumienia
rodzi się  wieczna skarga i nieopisany żal,  a  w ustach na
zawsze pozostanie gorycz jak cierpki smak kwaszonego chleba.