ANTYBYT 3

 

ta noc jest pusta – na chuj więc w cokolwiek wierzyć
na cholerę grzebać w resztkach pamięci
po co kurwa zadręczać się i truć każdą myślą
że miał być raj miało być życie że mogło być inaczej
skoro ten pierdolony byt to nicość nie warta nic bez ciebie
 
na szczęście jest ze mną wódka papieros relanium
wierny przyjaciel w lustrze który zawsze wysłucha
i wypije do dna za kolejny jeszcze większy upadek
 
pamiętam śmiali się i mówili: zostaniesz sam
z porąbanym na kawałki sercem a to – przecież wiesz –
nie zrasta się będziesz jak dzban rozbity
którego nie sklei żaden superglue
wtedy myślałem: gówno – poradzę sobie
i zapadałem w pijany półsen
aby bezskutecznie szukać o świcie jej dłoni na poduszce
 
pamiętam jak mówili: daj sobie spokój
przecież to żałosna dziwka beznadziejne nic
wtedy śmiałem się z nich że nic nie rozumieją
że nie wiedzą co znaczy kochać
do bólu do krwi do żywego mięsa
 
tak bardzo chciałem wtedy zasnąć i obudzić się za rok
albo dwa żeby wymazać ją z pamięci
żeby na amen zapomnieć wszystko
 
i zasypiałem tuląc tylko własną febrę
na powitanie pustego dnia
całowałem spazmy i z kieliszka piłem łzy
 
tak zwykle kończą się bajki
tak upadł raj
tak umierają mity
 
finisz zawsze jest banalny
zwłaszcza kiedy odchodzi kobieta
w którą wierzyło się jak w boga