PRZYPOWIEŚĆ O PEWNYM POECIE

 

Życie jak syfilis metodycznie drąży ciało
   najpierw delikatnie twarz
potem oczy mózg i serce
 
kobiety nie cieszą jak dawniej
   kiedy już poznało się najskrytsze tajemnice ciała
      i pozycje według greckiego alfabetu
         albo indyjskiego kalendarza
 
            czasami sięgam po wódkę
         by zatopić wielkie pomysły jak papierowe łódeczki
      i zapomnieć o planach na przyszłość
   rodzinnych ambicjach
dyplomach wyższych uczelni
 
dobra pocieszycielka od piątku wieczór
   do poniedziałku rano
      przychodzi cicho jak apokaliptyczna wróżka
         aby grać miarowo w duszy
            pulsować jednostajnie w skroniach
               ostatnią symfonią Orffa
 
na ulicach ambulanse wyją niemal jak w dniu objawienia
   a przechodnie zaglądają w dno oczu
      pytając czy jestem jeszcze poetą
 
         w bramach czynszowych kamienic
      narkomani i prostytutki tańczą żałobnego marsza
   a kondukt planowanych dzieci
śpiewa kołysankę na wieczne odejście
 
               nocami kiedy sen odbiera
            rozszalały jeździec na płowym koniu
         medytuję nad godziwym życiem
      za nauczycielską pensję albo zasiłek dla bezrobotnego
   i pamiętam o alternatywie którą zawsze stanowić może
do ostateczności namoczony sznur
 
 
     łykam wtedy relanium i zastanawiam się dlaczego
 nie napisałem nigdy poematu na miarę przyszłego wieku
jak Brodski Majakowski czy Jesienin
 
         o świcie zaglądam w lustro i potykam się o odbicie
      obcego człowieka
   pytam się wtedy gdzie jestem a sobowtóry z dzieciństwa
odwracają się w milczeniu zawstydzone
   tylko umarli co stoją obok
      z szyderczymi grymasami wytykają palcami
         jak marnotrawnego syna który zawiódł ich nadzieje
 
         potem słychać z oddali anielskie trąby
      fagoty bębny klawesyny i fortepian
   grające opus Albinioniego lub Mahlera
jak w dniu sądnym kiedy staję nad mogiłą własnego losu
 
jeszcze tylko jak wieko trumny zamknę powieki
   i to już właściwie koniec
      biblijnego snu o potędze
 
 
(1990)