JÓZEF Z ARYMATEI
Miał być naszym szpiegiem superagentem
genialną wtyczką w samym gnieździe wroga
czy jak kto woli w jaskini lwa.
Miał nas informować na bieżąco o wszelkich
posunięciach Sanhedrynu tak byśmy na czas
mogli przedsięwziąć strategiczny plan ataku
albo ucieczki.
Ale on okazał się zbyt słaby. W obliczu
zagrożenia łamał się psychicznie i zawodził.
W chwilach najwyższych napięć puszczały mu nerwy
tracił orientację i zimną krew.
Dopiero kiedy było już po wszystkim
spokojnie i bez obaw zdjął ciało z krzyża
i złożył je we własnym grobie. Najwyraźniej
poczuł się bezpieczny.
Kiedy my opłakiwaliśmy śmierć mistrza –
on jeden potrafił opanować nerwy i zachować
rozwagę. Zdążył jeszcze zabrać co cenniejsze
relikwie i nie mówiąc nic po prostu uciec.
Potem żył jeszcze długo i szczęśliwie
gdzieś na północy utrzymując się z handlu
pamiątkami z ostatniej wieczerzy.