DŁUGA ROZMOWA

 

rozlaną kawę wierzchem dłoni
delikatnie starłem do spodeczka
by niezmącony niczym jej spokój
mógł z powrotem trafić do serca
starej chińskiej filiżanki
nawet nie zauważyłaś niczego bez reszty pochłonięta oparem jesieni
miękko wtulając się we mnie zapomniałaś
że niedziele są zawsze takie smutne nawet
Schumann ani Verdi nie potrafili pomóc
tego dnia i Mozart z Beethovenem od
tygodni wciśnięci w kąt usnęli w końcu pod płaszczem kurzu tylko jeszcze
von Ditfurth unosił się lekko
w powietrzu jak wodór
zataczając kręgi i trzaskając
nad nami niczym mydlane bańki
rozpadał się w końcu na maleńkie
cząsteczki spadając cicho których nikt z nas nijak nie potrafił zliczyć
powiedziałaś że Bruegel i Monet już nużą
że Dali nie śni nic od dłuższego czasu
a Picasso stał się śmieszny z tą swoją
niedwuznaczna kreską i nawet Schulz jak
dziecko schował się pod łóżko a Chagall gdy spadł deszcz zwinął swoje
płótna i przepadł bez śladu –
zgasły świece a ty rozprawiałaś
jeszcze chwilę o Mandelsztamie
niecierpliwiłaś się o Jesienina
i niespokojna pytałaś wciąż
o Baczyńskiego jak o chłopca który porzucił cię zeszłego roku a ja
rozpływałem się wówczas zasłuchany
i zapatrzony w ciebie jak w obraz Madonny
tracącej magnifikat stając się z każdą chwilą
drobniejszym i nawet nie spostrzegłem
kiedy mnie już nie ma kiedy spytasz o mnie znowu następnego lata